Toer de Geuze – przewodnik i relacja
Aby rozgrzać apetyty, wpis ten zacznę od wystrzału z grubej rury – Toer de Geuze to z dużym prawdopodobieństwem najciekawsze piwne wydarzenie, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem. Polecam je wszystkim fanom piwa, a dla wielbicieli lambików jest to moim zdaniem wycieczka obowiązkowa do zaliczenia przynajmniej raz w życiu.
Jeśli zaś jesteś zarówno entuzjastą piw dzikich, jak i piwowarem i interesują Cię kwestie techniczne powstawania takich piw, to już zupełnie nie mamy o czym mówić – to impreza skrojona właśnie pod Ciebie.
O co w tym chodzi?
Toer de Geuze i HORAL
Dobra, ale po kolei, bo część z Was zapewne słyszy o tym wydarzeniu po raz pierwszy. Toer de Geuze to event organizowany raz na dwa lata przez HORAL. Jest to organizacja non-profit zrzeszająca producentów autentycznych lambików w rejonie Pajottenland. W tym momencie do zgrupowania należą następujące browary i blendernie:
- Boon
- Lindemans
- Oud Beersel
- Tilquin
- Den Herberg
- Mort Subite
- Lambiek Fabriek
- De Troch
- Timmermans
- De Cam
- Hanssens
Jak widać, lista obejmuje niemal wszystkich cenionych producentów (o wyjątkach powiemy sobie za chwilę).
Zwiedzanie
Toer de Geuze to po prostu jeden weekend (sobota i niedziela), kiedy wszystkie te browary jednocześnie otwierają się dla gości. Można je zwiedzać, zwykle z przewodnikami, którymi są pracownicy lub nawet właściciele. Co ważne, chętnie odpowiadają oni na pytania i dzielą się wszelkimi tajnikami wytwarzania lambików. Spodziewałem się, że wiedza będzie często chomikowana i traktowana jako „tajemnica zakładu”, ale nic z tych rzeczy.
Degustacje i Unblended Lambic
Po zwiedzaniu nie może zabraknąć rzecz jasna degustacji. Prawie w każdym miejscu spróbujemy młodych, nieblendowanych lambików – jest to kolejna z głównych zalet tego wydarzenia. Większość pochodnych lambików, które kupujemy w sklepach, to w rzeczywistości gueuze, czyli blendy dwóch lub więcej roczników lambika, przechodzące dodatkową refermentację w butelce. Wszelkie wersje owocowe, jak kriek czy framboise, jako bazy w zdecydowanej większości przypadków również używają gueuze. Czysty lambic (nazywany po angielsku „straight” lub „unblended”) jest natomiast traktowany jako osobny styl, który bardzo rzadko jest butelkowany i najłatwiej spróbować go właśnie na miejscu u producenta. Charakteryzuje się brakiem nagazowania, a jego profil smakowy może być bardzo różny zależnie od wieku. Młodsze będą słodsze i pełniejsze, a starsze są coraz bardziej wytrawne i kompleksowe.
Na tym degustacje się oczywiście nie kończą. Wszystkie browary podczas Toer de Geuze prowadzą bary, oferujące w zasadzie pełny przekrój oferty. Często są to piwa niedostępne w Polsce. Możemy je albo skonsumować na miejscu, gdyż biesiadnych stołów i ławek nie brakuje, albo zabrać butelki na wynos.
HORAL Megablend
Będąc w temacie degustacji, warto wspomnieć jeszcze o HORAL Megablend. Jest to gueuze powstałe ze zblendowania lambików od wszystkich 11 producentów biorących udział w Toer de Geuze. Co dwa lata, specjalnie na to wydarzenie, wypuszczany jest kolejny „rocznik” tego piwa, różniący się proporcjami. Przeważnie zbiera ono wyśmienite recenzje, a cena nie jest wygórowana i można je kupić w każdym z partycypujących browarów.
Kwestie organizacyjne
Cena
Zacznijmy od istotnej kwestii, której jeszcze nie miałem okazji odnotować. Toer de Geuze to impreza co do zasady całkowicie darmowa. Dotyczy to samego wstępu do browarów, zwiedzania ich i często też małej degustacji (wspomniane już nieblendowane lambiki są przeważnie podawane za darmo). Jeśli chcemy spróbować przy okazji jakichś piw butelkowych, musimy już rzecz jasna za nie zapłacić, ale zarówno ceny, jak i dostępność są o wiele atrakcyjniejsze niż w Polsce.
Termin
Wydarzenie to odbywa się raz na dwa lata, przeważnie w okolicy naszego długiego weekendu majowego. Kolejna edycja została już zapowiedziana na 4 i 5 maja 2024 roku. Jeśli czytasz więc ten artykuł niedługo po publikacji, to jest to doskonały moment, żeby zacząć interesować się tematem i powoli przymierzać do zakupu lotów, bookowania hoteli i organizacji transportu na miejscu. Bazę wypadową trzeba zorganizować oczywiście w Brukseli – najlepiej jak najbliżej dworca Midi.
Transport
No właśnie, i w ten oto sposób docieramy do głównego wyzwania, jakie stoi przed uczestnikiem – organizacji transportu. Browary biorące udział w Toer de Geuze zlokalizowane są we wsiach i miasteczkach pod Brukselą. Do kilku z nich da się dotrzeć regionalnymi pociągami, ale niektóre są nieosiągalne. Przemieszczanie się między nimi komunikacją publiczną byłoby bardzo czasochłonne i karkołomne. Jest to w zasadzie niewykonalne, jeśli chcemy odwiedzić więcej niż 1-2 browary dziennie. A przecież nie po to przyjeżdżamy na Toer de Geuze, żeby tak się ograniczać. Stosunkowo popularna jest też turystyka rowerowa, ale to raczej opcja dla kolarzy zajawkowiczów, którzy łączą dwie pasje w jedno, a nie dla zwykłych śmiertelników.
Jakie możliwości zatem zostają? Pierwsza to dostać się do Brukseli swoim samochodem lub wynająć go na miejscu. Opcja raczej kosztowna i rodząca jeszcze jeden niemały problem – potrzebny będzie ochotnik na kierowcę, który wstrzyma się z degustacjami. Jej niewątpliwym plusem jest za to komfort spędzenia w dowolnie wybranych punktach tyle czasu, na ile mamy ochotę.
Na szczęście jest alternatywa, z którą przychodzi sam organizator, czyli HORAL. Przygotowują oni kilka autokarów, które przemierzają różne trasy, składające się z 4 przystanków każda. Bilet kupujemy na konkretny autobus, który podjeżdża pod 4 kolejne browary w wyznaczonej kolejności. Nie ma możliwości zmiany trasy w trakcie. Koszt za jeden dzień podczas poprzedniej edycji wynosił 19,50 euro za osobę, co uważam za całkiem niewygórowaną kwotę.
Rozwiązanie to jest naprawdę sensowne. Nie musimy się zupełnie przejmować logistyką i możemy degustować do woli. Minusem może się wydawać pewne ograniczenie swobody – w każdym browarze spędzamy około 1,5-2 godziny i musimy się pilnować, żeby być w autokarze przed czasem odjazdu. Z drugiej strony jest to i tak optymalny czas na zwiedzenie i małą degustację. Nawet dysponując własnym samochodem, trzeba by się trzymać podobnych ram czasowych, chcąc zobaczyć jak najwięcej, gdyż browary są otwarte przez 10 godzin w sobotę i 9 w niedzielę. Każdy autobus ma też swojego opiekuna, który po jakimś czasie zapamiętuje już uczestników oraz liczy ich przed odjazdem. Nie trzeba się więc martwić, że przez minutę spóźnienia zostaniemy na lodzie.
Jeszcze jedną małą niedogodność może stanowić fakt, że autobusy, aby oszczędzić czas, nie zaczynają i nie kończą trasy w Brukseli, a w okolicznych miasteczkach. Są to jednak zawsze miejsca bardzo dobrze skomunikowane ze stolicą licznymi pociągami, a autobusy czekają blisko dworców. Sprawa więc jest prosta do ogarnięcia, ale wymaga nieco wcześniejszej pobudki, niż gdybyśmy dysponowali własnym samochodem.
Wybór konkretnych autokarów trzeba dobrze przemyśleć, zwłaszcza pod względem powtórek. Trasy są mocno mieszane i jeśli nie chcemy odwiedzać jakiegoś browaru dwa razy (w sobotę i niedzielę), to zostaje w zasadzie tylko kilka opcji, które się nie zazębiają. Nie przejmowałbym się tym jednak bardzo, gdyż tak czy siak nie da się zobaczyć wszystkiego, a każdy z browarów jest wart odwiedzin – nawet te pozornie mniej ciekawe, o czym przekonacie się za moment, kiedy przejdziemy do relacji z edycji 2022.
Sprzedaż biletów przed ubiegłą edycją ruszyła w styczniu i jest to rzecz, którą zdecydowanie warto śledzić. Powinna zostać ona ogłoszona na fanpage’u lub oficjalnej stronie HORAL. Czasami można się czegoś dowiedzieć także na facebookowej grupie Toer de Gueuze, choć ostatnio nie jest ona zbyt żywa. Po starcie sprzedaży radzę nie zwlekać. Bilety przeważnie rozchodzą się w kilka dni, a bez nich sprawa naprawdę się komplikuje.
Cantillon i 3 Fonteinen, czyli wielcy nieobecni
Jeżeli zdarza Wam się pijać belgijskie lambiki, to na pewno zauważyliście, że na przytoczonej wcześniej liście członków HORAL brakuje dwóch bardzo grubych ryb. Mowa o browarach Cantillon i 3 Fonteinen, które przez wielu są uważane za „top of the top” całej lambikowej sceny.
Faktycznie, Cantillon nigdy nie był członkiem tej organizacji, a 3 Fonteinen wystąpił z niej w 2018 roku. Ma to podobno związek z pewnym zgrzytem w stosunku do browarów takich jak Lindemans, które zostały przyjęte do HORAL, mimo że produkują segment lambików dosładzanych i nie do końca trzymających się tradycji.
W szczegóły nie będę tu wchodził. Skupię się na samej logistyce, gdyż każdy uczestnik Toer de Geuze chciałby odhaczyć także te browary. Od razu mówię, że jest to jak najbardziej wykonalne, ale musicie dysponować co najmniej jednym dodatkowym dniem w Brukseli (a najlepiej dwoma).
Cantillon
W przypadku Cantillon sprawa jest bardzo prosta. Jest to jedyny browar lambikowy zlokalizowany w samej Brukseli, a nie na jej obrzeżach. W dodatku znajduje się bardzo blisko dworca Midi, będącego głównym hubem transportowym w mieście. Możemy więc bez problemu odwiedzić go na własną rękę. Na zwiedzanie nie trzeba się wcześniej umawiać, gdyż jest ono samodzielne. Płacimy 8 euro, dostajemy broszurkę opisującą kolejne pomieszczenia w browarze i przechodzimy je w swoim tempie. Na koniec czeka nas jeszcze degustacja podstawowego gueuze, krieka i nieblendowanego lambika.
Pamiętać trzeba o godzinach pracy – to nie jest browar na wieczorną szwendaczkę, gdyż otwarty jest od 10 do 16. Zamknięty jest także we wszystkie środy i niedziele. Jeśli czytasz ten artykuł długo po publikacji, to upewnij się na oficjalnej stronie, czy nic się nie zmieniło.
Relacja z wizyty w Cantillon znajduje się na końcu tego artykułu.
3 Fonteinen
Odwiedzenie 3 Fonteinen jest kapkę bardziej skomplikowane, ale nadal stosunkowo łatwe. Musimy dostać się na stację kolejową „Lot”. Pociągi z dworca Midi w Brukseli jeżdżą tam dosyć często i zajmuje im to zaledwie kilkanaście minut. Stamtąd od browaru dzieli nas już tylko kilkuminutowy spacer.
Jeszcze dwa lata temu dni i godziny odwiedzin były znacznie bardziej ograniczone niż teraz. Pokrywały się one niemal w całości z godzinami trwania Toer de Geuze, przez co ostatecznie 3 Fonteinen nie udało nam się odwiedzić. Z tego co widzę, obecnie sprawa jest znacznie prostsza, gdyż taproom jest otwarty od środy do niedzieli. Zwiedzanie samego browaru odbywa się jednak jedynie w środę i sobotę, i to o konkretnych godzinach. Najbardziej aktualne dane sprawdzicie na oficjalnej stronie.
Relacja z edycji 2022
Poniżej znajdziecie trochę zdjęć, opisy browarów oraz odnośniki do notatek z degustowanych na miejscu piw. Materiały te pochodzą z ubiegłej edycji Toer de Geuze, czyli tej odbywającej się w 2022 roku. Wszystko to udało się zobaczyć i wypić w dwuosobowym składzie, korzystając wyłącznie z autobusów HORAL (oprócz bonusowego Cantillon, odwiedzonego już samodzielnie).
Boon
Naszym pierwszym przystankiem był Boon, po którym oprowadzał sam syn właściciela, bardzo chętnie dzielący się wiedzą. To jeden z większych browarów lambikowych, w którym jest na co popatrzeć i samo zwiedzanie zajęło dobrą godzinę. Warzelnia (sześcionaczyniowa, w której powstają dwie warki jednocześnie!) czy rozlewnia są tu dosyć nowoczesne, ale historię można poczuć w piwnicach z wielkimi, dębowymi foederami, które robią chyba największe wrażenie z całego obchodu.
Serwowany na koniec nieblendowany lambik okazał się świetny, choć zaskakująco goryczkowy, a bar będący do dyspozycji po zwiedzaniu był naprawdę dobrze wyposażony.
Tilquin
Tilquin jako jedyny z wytwórców lambików administracyjnie położony jest w Walonii, a nie Flandrii, choć leży rzut beretem od granicy. Jest to blendernia, a więc nie mają tu swojej warzelni, tylko fermentują, leżakują i blendują brzeczkę zakupioną u innych browarów. Jak zapewne wiecie, cała sztuka wytwarzania lambików sprowadza się głównie do tych etapów, blendernie cieszą się więc jednakową estymą co faktyczne browary.
Moje kontakty z piwami browaru Tilquin były zawsze pozytywne i nie inaczej było tym razem. Oferta jest szeroka i trzyma wysoki i w miarę stabilny poziom. Lubią tutaj eksperymentować z rzadziej wykorzystywanymi owocami, jak np. żurawiną czy rabarbarem. Sama leżakownia robi wrażenie, beczek jest co niemiara, a nieblendowany lambik wyraźnie wyróżniał się na tle innych.
De Cam
De Cam to ustronnie zlokalizowana blendernia, przy czym wyraźnie mniejsza niż Tilquin, nie wspominając już o Boonie, przy którym to zupełnie inna skala. Pierwsze, co rzuca się w oczy po wejściu do leżakowni, to beczki po Pilsnerze Urquellu. W De Cam używają niemal wyłącznie takich i ma to swój unikatowy urok.
Jakość lambików to natomiast niestety skrajna huśtawka. Musiałem mieć wcześniej szczęście do ich piw, bo choć przed wizytą próbowałem zaledwie kilku, to były one znakomite. Tym bardziej rozczarowało mnie to, co zastaliśmy na miejscu. Wszystkie trzy piwa były kiepskie i nie mówimy tu o drobnych niedoskonałościach, tylko wyraźnym chlorofenolu czy octowości. Szanujący się browar nie powinien dopuścić takich produktów do obrotu.
Oud Beersel
Pierwszy dzień zakończyliśmy w Oud Beersel, które śmiało mogę zaliczyć do czołówki swoich ulubionych lambikarni. Zwiedzanie jest bardzo interesujące, gdyż w browarze znajduje się cała masa starego sprzętu, z którego wiele wyszło z użycia, ale nadal stoi na swoim miejscu. Oprócz tego, podobnie jak w Boonie, pobłądzimy tutaj między wielkimi dębowymi foederami i spróbujemy doskonałego młodego lambika.
Na koniec czeka nas szeroki wybór inny piw lanych z beczki oraz butelkowych. Znakiem charakterystycznym dla Oud Beersel są eksperymenty z dodatkiem różnych rodzajów herbaty. Nie ma jednak znaczenia, czy spróbujecie tych z herbatą, owocami czy czystych – niemal wszystkie są bardzo wysokiej jakości.
Mort Subite
Sobotę zaczęliśmy od zdecydowanie większych browarów, a na pierwszy ogień poszedł Mort Subite. Szczerze mówiąc, było to miejsce, na którym mi zupełnie nie zależało. Ich lambiki docierające do Polski to praktycznie sama dosładzana padaka. Mort Subite pojawiło się na liście tylko dlatego, że nie dało się wybrać bardziej interesującej pary autobusów bez powtórek.
Moje obawy były jednak bezpodstawne. Do zobaczenia jest tu przede wszystkim piękna, zabytkowa, miedziana warzelnia, która już niestety wyszła z użycia. Sam browar to z kolei bardzo ciekawe połączenie tradycji i nowoczesności. Z jednej strony ogromne stalowe tankofermentory, a z drugiej równie ogromne drewniane foedery. Po browarze oprowadzał sam właściciel, z którym długo jeszcze kontynuowaliśmy rozmowę na uboczu, poruszając wiele intrygujących kwestii.
Jeśli chodzi zaś o samo piwo – cóż, nadal uważam, że Mort Subite do lambikowej topki sporo brakuje, ale koniec końców nudno nie było. Za niewielkie pieniądze serwowany był np. 17-letni kriek. Sprawdzić, jak utlenienie wpływa na tak starego lambika, to zawsze interesujące doświadczenie.
Timmermans
Kolejny wielki browar, który niestety kojarzy się z równie przeciętnymi lambikami jak poprzednik. Gdybym mógł, zapewne też zamieniłbym go na jakiś inny i… byłby to największy błąd całego wyjazdu. Timmermans to żywy kawał historii, który koniecznie trzeba zobaczyć. Wrażenie robi tu absolutnie wszystko, od oldschoolowej kadzi zaciernej, przez korytka Granta, po wielki, miedziany coolship. Unikatowym widokiem były też beczki, w których przebiega pierwszy, najbardziej intensywny etap fermentacji, a piana swobodnie wydostaje się na zewnątrz.
Wisienką na torcie okazały się nieblendowane lambiki, które zaserwowano dwa. Półtoraroczny i pięcioletni. Oba były zupełnie inne i niezwykle ciekawe, ale ten młodszy całkowicie skradł moje serce i był najlepszym unblended lambikiem całego wyjazdu. Tym bardziej szokuje mnie teraz, jak Timmermans, dysponując tak wspaniałym browarem i bazowymi lambikami, może finalnie zamieniać to wszystko albo w mocno przeciętne gueuze, albo co gorsza dosładzane wynalazki.
Lindemans
Maraton po pokaźnych lambikarniach kończymy na największym molochu ze wszystkich. Powiem szczerze, że mimo zdawania sobie sprawy, że Lindemans znacząco przerasta poprzedników, to skala i tak mnie zaskoczyła. To już w zasadzie nie browar, a fabryka. Z jednej strony nie czuć w tym wszystkim klimatu i autentyczności, która bije z tych małych, a nawet średnich lambikarni, a z drugiej bardzo się cieszę, że go zobaczyłem, bo tylko w ten sposób można zobrazować sobie pełne spektrum miejsc, w jakich powstają piwa uważane za autentyczne lambiki.
Najciekawsze okazało się zwiedzanie pomieszczenia z coolshipem, choć to dzieło zupełnego przypadku. Podczas Toer de Geuze w browarze nieprzerwanie trwała produkcja i trafiliśmy tam dokładnie w momencie wylewania świeżej brzeczki na coolship. Widok jedyny w swoim rodzaju, a ilość powstającej przy tym pary wodnej okazała się atrakcją samą w sobie. Po dosłownie kilku sekundach było się mokrym jak po wyjściu spod prysznica.
Na napitki również nie można narzekać, bo choć Lindemans ma całą linię kiepskich produktów dla masowego odbiorcy, to trzeba mu oddać, że solidny, autentyczny wypust też potrafią zrobić. Sama impreza towarzysząca okazała się równie masowa co sam browar, przypominając nieco klimat jakiegoś festynu. Miało to swoje plusy i minusy. Z jednej strony tłumy ludzi i nieadekwatnie drogie jedzenie, z drugiej dużo atrakcji, w tym niektóre naprawdę ciekawe, jak np. możliwość zblendowania swojego gueuze (za niedużą opłatą dostajemy pustą butelkę i próbki kilku roczników lambika, a następnie uzupełniamy ją proporcjami według swojego uznania, korkujemy i zabieramy do domu).
Den Herberg
Na koniec coś, po czym zupełnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, bo oto powrót do mikroskali i jeden z najmłodszych browarów produkujących lambiki. W pełni sprostał jednak wyzwaniu. Ich lambikowa oferta ogranicza się na razie do jednego gueuze, ale nie ustępuje ono starszym kolegom po fachu. A braki wynagradzają klasycznymi piwami belgijskimi, takimi jak witbier czy tripel, oraz bardzo ciekawym dzikusem trochę na modłę Orvala.
Podczas Toer de Geuze na uliczki przy browarze wystawionych było mnóstwo stolików. Było dosyć ciasno, ale bardzo sielsko i rodzinnie. Widać, że jest to miejsce cieszące się dużym uznaniem wśród członków lokalnej społeczności w każdym wieku. Mimo niemałego obłożenia bez problemu udało się odbyć prywatną pogawędkę z piwowarem.
BONUS: Cantillon
Na deser bonus w postaci browaru Cantillon, który oficjalnie w Toer de Geuze nie bierze udziału, ale udało mi się go odwiedzić dwa razy prywatnie podczas tego samego wyjazdu.
Jak już nadmieniałem, zwiedzanie jest samodzielne, a sam browar fenomenalny. Sprzęt pochodzi z końcówki XIX wieku i nadal pozostaje w użyciu. Niemal zabytkowa warzelnia, miedziany coolship, stosy dębowych beczek czy nawet coś tak prozaicznego jak wielkie rzędy butelek, w których przebiega refermentacja – wszystko tutaj robi olbrzymie wrażenie.
Jak już nacieszymy się zaglądaniem w każdy zakamarek, koniecznie trzeba udać się na piętro, gdzie znajduje się bar z butelkami. Kosztują one zwykle około 20-25 euro za 750 ml, a wybór jest doskonały. Niektóre z oferowanych piw na rynku wtórnym są praktycznie niedostępne lub dostępne za wielokrotnie wyższą kwotę. Dzieje się tak dlatego, że nie można kupić ich na wynos, aby nie trafiały na dalszy handel. Cantillon stara się utrzymać stałą cenę dla ludzi, którzy faktycznie chcą te piwa wypić, a nie przehandlować, za co im chwała. W dodatku klientela jest bardzo otwarta i chętnie łączy się w grupki czy po prostu barterowo wymienienia szklaneczką pitego akurat lambika, dzięki czemu możemy spróbować większej liczby piw bez bankructwa.
Na wynos można za to kupić wybrane butelki w sklepiku na dole (tym samym, gdzie kupujemy bilet na zwiedzanie), ale wybór jest tam bardziej ograniczony.
O Toer de Geuze pyta mnie stosunkowo dużo osób, mam więc nadzieję, że poradnik ten ułatwi wyjazd każdemu zainteresowanemu, bo naprawdę warto! Jeśli nadal macie jakieś wątpliwości, pytajcie śmiało w komentarzach.
Pierwszy!
Wow, niezły refleks. Jeszcze nawet na social media nie poszło :D
Drugi! Łukasz, jedziemy?