Londyńska Piwna Mila
Z reguły gdy wracam z jakiegoś ciekawego zagranicznego miasta, staram się wrzucić na bloga krótki przewodnik po lokalnych browarach czy miejscach z piwem rzemieślniczym. W przypadku Londynu sztuka ta jest niestety niewykonalna. Problem stanowi oczywiście jego ogrom i mnogość mieszczących się w jego granicach pubów.
Podejrzewam, że musiałbym tam pomieszkać dobry rok, żeby taki poradnik miał faktycznie jakąś wartość i żadne istotne miejsce nie zostało w nim pominięte. Zamiast opisywać całe miasto, skupię się więc na Londyńskiej Piwnej Mili, zwanej lokalnie Bermondsey Beer Mile.Za tą tajemniczą nazwą kryje się po prostu umowna trasa, gdzie na odcinku mili (obecnie już nieco dłuższym) mamy zagęszczenie kilkunastu browarów i towarzyszących im knajp. Knajpa to jednak nieco za mocne słowo. Z reguły jest to bar plus kilka ławek i stolików, umieszczonych w czymś w rodzaju garażu, w którym znajduje się browar. Klimat jest dzięki temu niepowtarzalny, nie tylko w skali Londynu, ale chyba całego świata. Piw możemy próbować siedząc niekiedy dosłownie kilkadziesiąt centymetrów od tanków czy warzelni, a doświadczeniu nierzadko towarzyszy zapach fermentacji czy brzeczki, bo w browarze mogą odbywać się normalne prace. Większość lokali na trasie otwiera się tylko w soboty, przez co nie ma potrzeby zatrudniania obsługi i za barem możemy spotkać właścicieli i piwowarów. Trudno wyobrazić sobie lepsze warunki do degustacji piwa u źródła.
We wpisie tym zamieszczę kilka generalnych porad, o których warto pamiętać przed pokonaniem mili oraz opiszę po krótce kolejne przystanki.
O czym warto pamiętać?
- Większość lokali otwiera się wyłącznie w soboty, przeważnie w godzinach oscylujących w pobliżu 10-18 (niektóre nieco dłużej). Część z nich bywa otwarta dodatkowo w piątki i/lub czwartki, a bardzo nieliczne jeszcze częściej. Godziny te mogą się zmieniać, warto więc zweryfikować je na profilach facebookowych. Tradycyjnym dniem pokonywania piwnej mili jest jednak sobota. Właśnie wtedy można poczuć jej prawdziwy klimat, spotkać rzeszę ludzi poruszających się tą samą trasą i mieć pewność, że wszystko będzie otwarte.
- Długość trasy początkowo wynosiła milę i składała się na nią znacznie mniejsza liczba knajp. Obecnie sięga już niemal dwóch mil i cały czas się rozrasta. Jeśli przewodnik ten ulegnie z czasem lekkiemu przedawnieniu, to aktualny rozkład jazdy powinien być ciągle dostępny tutaj. Zaliczenie wszystkich lokali może być problematyczne ze względu na konieczną do przyswojenia ilość alkoholu. Ja sprawę rozwiązałem odwiedzając kilka miejsc już w czwartek, a w sobotę tam gdzie się dało zamawiałem deski degustacyjne lub możliwie najmniejsze objętości. Mimo tego musiałem ułożyć sobie priorytety i kilka miejsc odpuścić. Przy obecnej liczbie przystanków odwiedzenie wszystkich w jeden dzień i zrobienie sensownego przeglądu oferty jest niestety niewykonalne.
- Kilka lokalów przyjmuje płatność wyłącznie kartą.
- Piwna mila to doskonała okazja do poznania piwowarów stojących za oferowanymi piwami i mnóstwa lokalnych beer geeków. Nie bój się więc zagadywać i pytać. Można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, a Anglicy są z zasady nastawieni bardzo przyjaźnie.
Browary i puby
Southwark Brewing
Trasę piwnej mili najwygodniej zacząć od właśnie tego przybytku, choć sam trochę oszukańczo wystartowałem przystanek dalej, gdyż Southwark odwiedziłem w poprzedzający czwartek. Decyzja okazała się być całkiem trafna, bo w lokalu zastałem akurat właściciela. Wywiązała się z tego ciekawa rozmowa połączona z oprowadzeniem po browarze. Southwark to browar dosyć tradycyjny w porównaniu do sąsiadów z Bermondsey. Napijemy się tutaj porządnego bittera, golden ale czy tradycyjnego portera, w większości serwowanych z casków. Nie brakuje też piw na amerykańskim chmielu, ale na tym „fanaberie” się kończą. Wymyślne dodatki czy 10 członowe nazwy stylów to nie tutaj. W żaden sposób mu to oczywiście nie umniejsza. Wymienionych stylów będąc w Anglii popróbować po prostu trzeba i Southwark jest do tego idealnym miejscem. Dostępne są deski degustacyjne i względnie dużo miejsc siedzących.
Hiver
Drugim przystankiem jest browar warzący wyłącznie piwa… miodowe. Pozornie zupełnie nie mój klimat, ale uwagę przykuwa fakt, że miód nie jest tutaj byle jakim dodatkiem, a odgrywa równie znaczącą rolę co piwo. Właściciele są prawdziwymi entuzjastami jego produkcji i posiadają własne ule, a konkretne gatunki miodu są dopasowywane na bazie cech sensorycznych do konkretnych piw.
Podczas mojej wizyty na kranach można było znaleźć cztery piwa: blonde, IPA, brown ale i bliżej nieokreślony „winter warmer”. Zdecydowałem się na pójście w klasykę i wybór padł na blonde. Muszę przyznać, że piwo było świetnie zbalansowane i być może było najlepszym piwem miodowym jakie piłem, choć nie wywróciło mojego świata do góry nogami i wielkim entuzjastą piw tego typu nadal nie jestem. Po zastanowieniu stwierdziłem, że lepszym wyborem byłoby jednak sprawdzić jak poszło im wkomponowanie miodu w taki styl jak IPA, gdzie poprzeczka zawieszona jest nieco wyżej, ale odpuściłem sobie ze względu na minimalną objętość wynoszącą pół pinty i czekającą mnie długą trasę. No cóż, jest powód, żeby jeszcze kiedyś tutaj wrócić.
Nieopodal znajduje się mały bazar, na którym możemy kupić co nieco do jedzenia, a następnie bezproblemowo skonsumować je w środku. Jest to więc dobre miejsce na zrobienie małego podkładu przed trudami nadchodzącego dnia. Pod warunkiem, że znajdziemy miejsce siedzące, bo o to wcale nie jest tak łatwo.
Anspach & Hobday
O tym miejscu nie wiedziałem w zasadzie nic, a okazało się być jednym z najciekawszych przystanków. Znajduje się tutaj 8 kranów. Jakość piw jest równa i stosunkowo wysoka, a oferta zaskakująco różnorodna. Spróbowałem chociażby wędzonego lagera, porter bałtycki czy hoppy sour ale i większości z tych piw nie można było wiele zarzucić. Za barem młodo wyglądający właściciel wraz z dziewczyną plus dwóch pomocników. Z wszystkimi z nich można sensownie porozmawiać i widać, że są to ludzie z pasją na właściwym miejscu. Lokal jest dosyć ciasny. Ławki są ustawione dosłownie kilkadziesiąt centymetrów od tanków, ale to tylko wzmacnia poczucie bliskości i dodaje mu uroku. Dostępne deski degustacyjne, co w przypadku mili jest zbawieniem, jeśli chcemy spróbować w danym miejscu więcej niż jedno piwo. Punkt obowiązkowy.
Tutaj też odbyłem ciekawą rozmowę na temat piwowarstwa domowego. Jak się okazuje, to w Anglii oczywiście istnieje, ale ludziom się wydaje, że nie da się praktykować go bez wymyślnych fermentorów stożkowych i innych sprzętów z nierdzewki. Mocną konsternację spowodowało już moje wyznanie o warzeniu w domu w plastikowych wiadrach, a jak powiedziałem, że robię też w ten sposób lagery w lodówce ze sterownikiem, to wzięto mnie za kompletnego wariata. Mój rozmówca zaczął mocno podekscytowany wołać do towarzyszy (w wolnym tłumaczeniu): „Słyszałeś? Ten gościu robi lagery w lodówce w plastikowych wiadrach!”, a Ci podeszli przyglądając się jak zwierzątku w zoo.
Moor Beer
Co prawda sam browar Moor znajduje się w Bristolu, ale na trasie mili stoi magazyn połączony z pomieszczeniem do leżakowania piw w beczkach. No i oczywiście sąsiadujący z nim taproom, w którym znajdziemy około 15 kranów z różnorodnymi stylowo piwami. Za barem rozmowni i znający się na rzeczy ludzie, którzy zdradzili mi między innymi, że niedługo planują warzenie IPA wyłącznie na polskich chmielach. Do piwa możemy przekąsić sprzedawane na wagę, doskonałe sery. Cheddar, który tutaj zjadłem to po prostu niebo w gębie. Dodatkowo przed lokalem znajduje się foodtruck serwujący pizzę. Desek degustacyjnych nie ma, ale wszystko jest dostępne w małych pojemnościach. Wypiłem całkiem dobre IPA na hiszpańskich chmielach oraz przeciętnego barleywine’a z beczki po szkockiej whisky i ruszyłem dalej. Nie jest to może ścisła czołówka lokali w obrębie mili, ale mimo wszystko zajrzeć choć na krótką chwilę warto.
Cloudwater
Browar, który powoli można już chyba określać mianem kultowego, przynajmniej w kategorii mętnych IPA, a którego fenomenu, przyznam szczerze, nigdy do końca nie rozumiałem. Piwo co prawda warzą w Manchesterze, ale na trasie mili całkiem niedawno pojawił się firmowy taproom. Zdecydowałem się wstąpić i raz na zawsze rozstrzygnąć kwestię czy ich mętne IPA po prostu mi nie leżą, czy w Polsce miałem okazję próbować niedostatecznie świeże czy źle przechowywane egzemplarze. No i cóż – okazuje się, że po prostu mi nie leżą. IPA, która jest wyraźnie gryząca, szczypiąca w przełyk od nadmiaru chmielu nigdy nie będzie dla mnie dobra, zwłaszcza jak na końcu pałęta się lekki posmak granulatu chmielowego. A wszystkie wariacje IPA od Cloudwater jakie miałem okazję pić, właśnie tak się prezentowały. Nie inaczej było w przypadku tego próbowanego na miejscu. Aromat również nie powalał. W gruncie rzeczy niezły, ale na mój gust zdecydowanie zbyt cebulowy. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył natomiast kwas z imbirem i rabarbarem, więc może nie powinienem skreślać Cloudwatera, tylko popróbować inne style w ich wykonaniu.
A co jeśli chodzi o sam taproom? Ciekawą koncepcją jest sprzedaż wszystkich piw w tej samej cenie – 4£. Zmienia się tylko ich pojemność. Dostaniemy za to np. 1/4 pinty jakiegoś leżakowanego w beczce mocarza, albo 2/3 pinty lekkiego ale. W środku całkiem spory tłum, ciężko o jakiekolwiek miejsce siedzące. Wystrój też niczym się nie wyróżnia. Co prawda przy całym „garażowym” klimacie piwnej mili czepianie się wystroju to trochę nonsens, ale po przyzwyczajeniu się do picia w otoczeniu tanków i warzelni, można odczuć tutaj lekką pustkę i nie znajdziemy nic, co by ją wypełniało. Czy ogólnie warto? Fanów Cloudwater na pewno przekonywać nie trzeba, pozostali nic wielkiego nie stracą jak odpuszczą, ale najlepiej wpaść chociaż na te pół pinty i przekonać się samemu.
Brew By Numbers
Ostatnio jeden z najbardziej wychwalanych browarów nie tylko w obrębie piwnej mili, ale chyba w całej Anglii. Ich znakiem rozpoznawczym jest przydzielanie piwom jedynie numerów, zamiast pełnych nazw. Niby całkiem oryginalne, ale podobno problem zaczyna się, gdy ktoś pija ich regularnie i usiłuje spamiętać co już próbował. Jakość piw, owszem dobra, ale nie wyróżniająca się specjalnie na tle sąsiadów. Po tym co się nasłuchałem, spodziewałem się jednak nieco więcej. Sam lokal rozbity jest na dwa sąsiednie garaże. W jednym mamy browar i taproom, w drugim sam taproom. Piwa na kranach były jednak w obu niemal identyczne. Dostępna deska degustacyjna składająca się z trzech piw po 1/3 pinty.
Ogólnie – jak najbardziej polecam. Piwa są smaczne a atmosfera przyjemna. Jeśli powyższy opis zabrzmiał nieco negatywnie, to tylko przez to, że zamiast podejść ze świeżą głową, niepotrzebnie zawiesiłem im na starcie strasznie wysoko poprzeczkę.
uBrew
Browar, który nie warzy swojego piwa, ale udostępnia sprzęt… piwowarom domowym. No i okazjonalnie kontraktowom chcącym uwarzyć mniejsze, eksperymentalne warki. Funkcjonuje tu coś w rodzaju klubu piwowarskiego, gdzie po opłaceniu miesięcznego abonamentu, można raz w tygodniu korzystać z warzelni, a następnie przeprowadzać na miejscu całą fermentację i butelkowanie, po czym zabrać gotowy wyrób do domu. I na tym opiera się cała działalność browaru – nie produkuje on nic własnego. Koncepcja w sumie ciekawa, choć po raz kolejny pokazuje nietypowe wyobrażenie Anglików o piwowarstwie domowym, według których zrobienie czegoś w domu bez fikuśnego sprzętu jest niemożliwe. A prawdę powiedziawszy, po zsumowaniu abonamentu z 3 miesięcy można by kupić cały sprzęt domowy, razem z garnkiem i lodówką ze sterownikiem. Nie wątpię jednak, że klub tego typu może pełnić bardzo ciekawą funkcję towarzyską i forum wymiany doświadczeń. Podczas mojej wizyty trafiła się akurat grupa czterech znajomych butelkujących swoje piwo, z którymi miałem okazję zamienić kilka słów na temat piwowarstwa domowego w Anglii. I właśnie dla takiego doświadczenia polecam tutaj wpaść. Przy odrobinie szczęścia możemy spotkać ciekawych ludzi, poza tym sam browar wypełniony zaledwie kilkudziesięciolitrowymi fermentorami jest widokiem nietypowym i wartym zobaczenia.
A jak to ma się do idei piwnej mili? A no tak, że w sąsiednim pomieszczeniu znajduje się mały taproom. Niestety znajdziemy tutaj jedynie piwo ściągane od zaprzyjaźnionych browarów. Warto jednak pokusić się o pintę i wypić ją oglądając browar i wymieniając doświadczenia z napotkanymi ludźmi.
Affinity
To kolejny z tych browarów, o których przed odwiedzeniem mili niewiele wiedziałem. Lokal okazał się być tym z rodzaju najprzyjemniejszych na trasie, czyli ciasno, ale w bezpośredniej bliskości całego sprzętu i powiązanych z browarem ludzi. Piwo wyróżnia się mnogością stosowanych dodatków. Jak możecie zobaczyć na załączonym niżej zdjęciu, kranów jest tutaj sześć i z połowy leją się style z jakimś twistem, często w dosyć nietypowych połączeniach. Dostępne deski degustacyjne. Można też znaleźć menu z jedzeniem, ale z tego co zrozumiałem nie jest ono robione na miejscu, tylko dostarczane z zaprzyjaźnionej knajpy. Dostępne również piętro, gdzie znajdziemy odrobinę więcej wolnej przestrzeni. Ogółem – zdecydowanie warto.
Spartan
Nazwa doskonale odzwierciedlająca to, co zastałem na miejscu. Warunki do konsumpcji piwa iście spartańskie. Większość osób pije na stojąco przed wejściem do lokalu, a w środku można znaleźć zaledwie dwa wątpliwej jakości stoliki na piętrze. Wszędzie dookoła worki słodu, caski, walające się kartony, biegnące gdzieś węże i rozlane po podłodze chmieliny. Browar akurat był czyszczony, więc wszystkiemu towarzyszą związane z tym hałasy. Dla zwykłego śmiertelnika warunki nie do przyjęcia, dla beer geeka miód na oczy. Popijając piwo, obserwujesz jak pracownik nurkuje z myjką w tanku. Kwintesencja londyńskiej piwnej mili. Zapewne wszystko zależy od terminu i można tutaj trafić mniej zabiegane dni, a podobne operacje zastać w innych browarach, w których przy okazji mojej wizyty było spokojnie. Trafiłem jednak jak trafiłem i to właśnie z tym miejscem będę miał tak pozytywne wspomnienia, nie mogę więc go nie polecić. Z minusów minimalne serwowane objętości – pół pinty i brak desek degustacyjnych, ciężko więc spróbować większy przekrój produkowanego tutaj piwa.
Partizan Brewing
Partizan powinien być polskim piwoszom raczej znany – ich butelki są od kilku lat regularnie eksportowane do naszego kraju. Lokal jest nieco schowany, warto więc obserwować rosnące numery na budynkach. Łatwo przejść obok i go nie zauważyć. W środku całkiem spora przestrzeń w porównaniu do sąsiadów. Nie siądziemy w bezpośrednim sąsiedztwie całego browarnianego sprzętu, bo znajduje się on w czymś w rodzaju wydzielonej wnęki, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby podejść bliżej i mu się przyjrzeć. Całkiem sporo miejsc siedzących i obszerny bar w kształcie podkowy. Obsługa składa się z osób bezpośrednio związanych z browarem i jest chętna do rozmowy. Wszystko dopełnia świetnej jakości piwo. Jedyny minus to brak desek degustacyjnych, zwłaszcza, że jest tu sporo piw o całkiem wysokim woltażu. Kolejny obowiązkowy punkt na trasie.
Fourpure Brewing Co.
Trasę kończy browar Fourpoure, który jest zdecydowanie największym tworem w obrębie mili, zarówno jeśli chodzi o skalę produkcji jak i znajdujące się w środku miejsce. Wszystkie udziały browaru zostały niedawno wykupione przez koncern, co podobno budzi mieszane uczucia u miejscowych i puryści nie uznają go już za prawowity element mili. Na kranach znajduje się aż 20 wytwarzanych na miejscu piw o bardzo szerokim przekroju, od lagerów przez kwasy i IPA, po imperialne stouty, często z rozmaitymi dodatkami. Deski degustacyjne dostępne, ale przy dużym ruchu wydawane niechętnie. Jakość bardzo przyzwoita. Wszystko co najmniej dobre, a często bardzo dobre. Za barem niestety nie uświadczyłem nikogo bezpośrednio związanego z browarem. Barmani ogólnie mocno zabiegani i raczej nie mają czasu na pogaduszki, choć mogło to wynikać z tego, że był już późny wieczór, zrobiło się więc trochę tłoczno. Nie wykluczam, że cała mila mogłaby wyglądać zgoła inaczej, gdyby przejść ją w przeciwną stronę. Przed wejściem znajdziemy foodtruck z jedzeniem, a część stolików znajduje się na dworzu, co może być atutem w ciepły dzień. Raczej nie powinniśmy mieć tu problemu ze znalezieniem miejsca siedzącego, jest to więcej doskonałe miejsce na posilenie się i zakończenie trasy.
Pozostałe miejsca w obrębie mili
Jak wspomniałem na początku, część lokali wchodzących w skład mili musiałem odpuścić. Były to przede wszystkim „zwykłe” multitapy nie produkujące własnego piwa czy sklepy. Gdyby ktoś chciał się jednak porwać na pełną milę, to poniżej zamieszczam brakujące elementy:
The Barrel Project – multitap bez własnej produkcji. Jak nazwa wskazuje, skupiają się rzekomo na piwach leżakowanych w beczkach. W praktyce podobno bywa to dalekie od prawdy i wyroby barrel aged potrafią stanowić zdecydowaną mniejszość oferty.
Hawkes Cider – nowofalowa cydrownia produkująca na miejscu. Oprócz własnych cydrów na kranie może znaleźć kilka gościnnych piw i zjeść pizzę.
The Bottle Shop – sklep z piwem butelkowym i 10 kranami do konsumpcji na miejscu. Piwa angielskie i importowane. Nie produkują nic swojego.
London Calling Sweden – lokal założony przez Szweda sprowadzającego piwa ze swojej ojczyzny plus z kilku sąsiednich browarów. Brak własnej produkcji.
The Kernel – niegdyś jedna z najbardziej kultowych pozycji na trasie mili, która dobrowolnie ten status utraciła. The Kernel właśnie tutaj produkuje swoje dobrze znane w świecie piwo. Niestety zrezygnowali oni z prowadzenia typowego taproomu. Otwierają tylko w soboty i tylko do 14, sprzedając wyłącznie butelki na wynos. Chciałem wejść dla samego obejrzenia browaru, ale zwyczajnie nie zdążyłem.
Eebria – multitap bez produkcji na miejscu. 6 kranów i butelki.
Fajny wystrój.