Beer Geek Madness 4

W ubiegłą sobotę odbyła się czwarta już edycja wrocławskiego Beer Geek Madness, a jednocześnie trzecia, w której miałem okazję uczestniczyć. Hasło przewodnie brzmiało tym razem „Milestone”, a głównymi gośćmi byli amerykański Stone Brewing, który otwiera swoją filię także w Berlinie, oraz japoński Baird Beer.

Beer Geek Madness 4

Formuła imprezy

Pewnym zmianom uległa formuła imprezy. Cały event został rozszerzony z jednego na 4 dni, choć tak naprawdę jednodniowy finał odbywał się tradycyjnie w sobotę. Pozostałe dni, z tego co zrozumiałem, miały raczej za zadanie budować przedfinałowe napięcie. Można było w tym czasie udać się na różnorakie wydarzenia odbywające się we wrocławskich multitapach, zwiedzić okoliczne browary, czy posłuchać koncertów. Na pewno była to atrakcyjna sprawa dla mieszkańców Wrocławia, sam jednak udałem się jedynie na wielki finał.

Ten tradycyjnie już odbywał się w Zaklętych Rewirach, o których bardziej szczegółowo pisałem przy okazji poprzedniej i jeszcze wcześniejszej edycji. Miejsce nadal sprawdza się znakomicie i ogromną część swojego unikalnego klimatu Beer Geek Madness zawdzięcza właśnie jemu. W środku nastąpiło kilka mniejszych zmian w zagospodarowaniu poszczególnych pomieszczeń, ale z grubsza wszystko wyglądało podobnie. Niestety tym razem nieczynny był dach, który podobno był zalany, a szkoda, bo jest to jedno z bardziej klimatycznych miejsc w Rewirach. W pewnym stopniu rekompensowała to możliwość swobodnego wychodzenia przed lokal, gdzie tym razem znalazło się 5 food trucków. Wykorzystanie tej przestrzeni w taki sposób było strzałem w dziesiątkę i chyba ostatecznie zamknęło narzekania na strefę gastronomiczną, których przy okazji poprzedniej edycji było całkiem sporo.

Beer Geek Madness 4

Nie można też nie wspomnieć, że drugi już raz impreza odbywała się w formule „płacisz raz, degustujesz ile chcesz”, co jest jej ogromnym atutem i póki co ewenementem na polską skalę.

Bardzo dziwną decyzją było za to zrezygnowanie z szatni dla nabywców tańszych pakietów. Wieszaki co prawda były zapewnione w wystarczającej ilości, ale samoobsługowe i przez nikogo niepilnowane. Dla mnie na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale na facebooku widziałem już ogłoszenia, że komuś zginęła kurtka, co przy takim systemie i takiej ilości osób pod wpływem procentów ani trochę mnie nie dziwi.

Poza tym standardowo już – mnóstwo koncertów, strefa Beer is Art, fryzjerzy i barberzy (nadal fenomenem dla mnie jest to, ile osób postanawia się ostrzyc akurat na takim wydarzeniu), stoisko z piwnymi kosmetykami i inne różności.

Beer Geek Madness 4

Beer Geek Madness 4

Piwo polskie – trendy

Po tym krótkim wstępie przejdźmy do najważniejszego. Oprócz wspomnianych gości zza granicy w imprezie brało udział 16 polskich browarów, które tradycyjnie musiały przygotować jedno piwo premierowe, biorące udział w wyborze przez publiczność tzw. Beer Geek Choice.

Beer Geek Madness nieodłącznie kojarzy mi się z piwami kompletnie odjechanymi, z dziwnymi dodatkami lub w nowych, wymyślnych, hybrydowych stylach. Kilka browarów faktycznie trzymało się tej koncepcji (tutaj najbardziej po bandzie pojechał chyba Reden, o czym za chwilę), ale kolejne kilka potraktowało sprawę mocno po macoszemu. Rozumiem, że hasłem przewodnim tej edycji było „Milestone”, co nie prowokuje może aż tak do eksperymentów jak poprzednie „Push the Boundaries”, ale mimo wszystko niedosyt pozostaje. Przykład Nepomucena – Imperialna IPA o ekstrakcie 17,7% może i istotnie jest kamieniem milowym wyciągającym do maksimum możliwości techniczne tego browaru, ale nie jest to styl ani ekstrakt, który na obecnym etapie polskiej piwnej rewolucji robiłby na kimkolwiek wrażenie. Podobnie sprawa ma się z Kraftwerkiem, którego American Barleywine jeszcze 2 lata temu mógłby wywoływać szybsze bicie serca, ale w ostatnim czasie było takich piw na pęczki. Nie mam tutaj pretensji do wymienionych browarów, może faktycznie piwa te były dla nich kamieniami milowymi, ale następnym razem warto pomyśleć o haśle przewodnim bardziej prowokującym do warzenia piw wpisujących się w specyfikę imprezy.

Beer Geek Madness 4

Żeby nie było tylko narzekań, to na zdecydowany plus zasługuje mocny wzrost zainteresowania polskich browarów dzikimi drożdżami. Zaledwie pół roku temu, pisząc relację z poprzedniego Beer Geek Madness, wspomniałem, że bardzo cieszy mnie rosnąca popularność piw kwaśnych, ale nadal były to przeważnie piwa jedynie na bakteriach kwasu mlekowego. Jako, że „bretty” to to co lubię w piwach najbardziej, do pełni szczęścia brakowało mi piw dzikich, a najlepiej dzikich i kwaśnych jednocześnie. Jak na dłoni widać tutaj jak szybko polska scena piwna ewoluuje i jak niewiele czasu było potrzeba, żeby życzenie to się spełniło.

Piwo polskie – konkretnie

No ale do konkretów. Podobnie jak poprzednio, swoje spostrzeżenia zapisywałem bardzo krótko i ogólnikowo, gdyż na dłuższe notatki zwyczajnie nie było czasu.

Piwem wieczoru zostało dla mnie Table BrettPinty. W doskonały sposób pokazało ono, że piwa z dzikimi drożdżami nie muszą być kwaśne, nie muszą zniewalać charakterystycznymi aromatami końskiej derki, ale mogą być lekkie, sesyjne i niewymagające, a główny charakter dzikich drożdży to po prostu bardzo nietypowa i jakże przyjemna owocowa estrowość.

Zaraz za piwem Pinty absolutny faworyt to Tenacious Blackberry, czyli jeżynowy sour ale z poznańskiego browaru Szałpiw, z dodatkiem… dzikich drożdży oczywiście ;) Pewnie postawiłbym je nawet na pierwszym miejscu, gdyby nie fakt, że owocowych kwasów z Szałupiw miałem okazję pić już całe mnóstwo i powoli zacząłem przyzwyczajać się do zbierania szczęki z podłogi. Właśnie to piwo zostało wybrane przez uczestników najlepszym i zdobyło tytuł Beer Geek Choice. W nagrodę Szałpiw uwarzy co nieco w kooperacji ze Stone Brewing.

Szałpiw odbierający nagrodę za Beer Geek Choice.

Szałpiw odbierający nagrodę za Beer Geek Choice.

Na wyróżnienie zasługuje też Brettliner z browaru Piwojad, czyli Berliner Weisse fermentowany w 100% drożdżami Brettanomyces. Pamiętać należy, że takie piwa dają mniej dzikich aromatów, niż takie gdzie łączy się drożdże dzikie i szlachetne. Część osób nie zdając sobie z tego sprawy, chyba źle zinterpretowała zamysł twórców. Piwo było bardzo dobre, z lekko zaznaczonymi dzikimi niuansami, nie przysłaniającymi charakteru klasycznego Berliner Weisse. Brakowało tylko nieco mocniejszej kwaśności.

Pozostałe piwa w losowej kolejności to:

Browar Hopkins, Insomnia (stout z płatkami śliwy macerowanymi w śliwowicy) – bardzo dobry, kawowo-czekoladowy, treściwy stout z wyraźnym charakterem śliwek. Do niczego nie można się przyczepić.

Profesja, Islay Rye IPA (English IPA ze słodem wędzonym torfem) – trochę mało IPA w IPA, nawet jak na brytyjskie standardy, ale poza tym w gruncie rzeczy smaczne piwo o nieprzegiętym charakterze torfu i przyjemnym profilu słodowym.

Reden, Champagne Bison Grass Smoked Imperial Weizenbock – nazwa mówi sama za siebie. Wędzony imperialny weizenbock z trawą żubrową, dofermentowany drożdżami szampańskimi. Duży szacunek za pomysł. Tak właśnie widzę piwa warzone na Beer Geek Madness. Wykonanie niestety takie sobie. O ile aromat robił wrażenie, było w nim w zasadzie wszystko co miało być i to nieźle zbalansowane, tak smak został zupełnie zabity przez zbyt intensywną, cukrową wręcz słodycz. Widziałem jednak, że znalazło ono całkiem sporo swoich wielbicieli.

Brokreacja, My Name is IBU (Imperial IPA) – IPA nachmielona niby na 1000 IBU, co jak już zapewne wszyscy od dawna wiedzą, jest technicznie niewykonalne ze względu na ograniczoną rozpuszczalność alfa-kwasów. W praktyce faktycznie dosyć wysoka goryczka, ale jak można było się domyślić zalegająca i ściągająca. W aromacie niezłe, choć trochę trawiaste.

Birbant, Hopsbant Fresh IPA – to z kolei IPA chmielona wspomnianym Hopsbantem, czyli urządzeniem do chmielenia na zimno w przepływie. W zapachu podobnie jak u Brokreacji nieco zbyt trawiaście, ale też mocno tropikalnie. Zupełnie przyzwoita IPA.

Fabrica Rara, Burned Forest (Oatmeal Stout z grzybami shiitake, pędami sosny, jagodami jałowca i prażoną herbatą bancha) – obok Redena drugie najbardziej odjechane piwo imprezy, za co plus. W rzeczywistości budziło u mnie skrajnie odmienne emocje. Stout z ciężkimi do opisania nutami lasu, grzybów(?) oraz herbacianymi. Fajne do spróbowania jako ciekawostka, pół litra bym chyba nie chciał.

Roch, Forest Bomb Black IPA (Black IPA filtrowana przez gałęzie świerku) – ciekawa i dobra Black IPA. Plus za bardzo subtelne nuty palone, faktycznie była to Black IPA, a nie jak to często bywa American Stout. Świerk istotnie bardzo wyczuwalny, ale aromat do złudzenia przypomina tegoroczny zbiór Simcoe, który jest właśnie niezwykle leśny. Nie znalazłem listy użytych chmieli, więc ciekawe ile w tym to faktycznie zasługa świerku, a ile chmielu.

Beer Bros, LolliHop (Landrynkowe Ale) – piwo z dodatkiem landrynek. Spodziewałem się jakiegoś słodkiego, niepijalnego ulepka. Zaskoczyło pozytywnie. Landrynki wyczuwalne, ale dobrze skontrowane, całość zachowała jako taką wytrawność. Nic nie urwało, ale spokojnie do wypicia.

Pozostałych polskich piw niestety, w niektórych przypadkach zwyczajnie nie zdążyłem spróbować, a w innych nic nie zanotowałem.

Piwo zagraniczne

Beer Geek Madness 4

Piwa zagraniczne wypadły o wiele mniej interesująco niż w przypadku poprzedniej edycji. Po Stone Brewing wszyscy na pewno dużo się spodziewali. W praktyce na największą uwagę zasługiwały piwa z serii Arrogant Bastard. Jest to American Strong Ale, które na Beer Geek Madness dotarło w wersji klasycznej, leżakowanej w beczce po burbonie, oraz podwójnej. Pierwszej nie spróbowałem, a dwie ostatnie były naprawdę dobre i byli to moi faworyci wśród piw zagranicznych. Double Arrogant to doskonały przykład dobrego, amerykańskiego Barleywine’a, do którego polskim browarom jeszcze daleko. Dużo spodziewałem się również po Americano Stout, który okazał się zdominowany przez kawę i dosyć jednowymiarowy. Pozostałe piwa to głównie różne wariacje na temat India Pale Ale. Wszystkie które próbowałem co najmniej przyzwoite, niektóre naprawdę dobre, ale IPA na takim poziomie są już w zasięgu polskich rzemieślników, więc żadnego szału tutaj nie było.

Ekipa Stone Brewing i Baird Beer.

Ekipa Stone Brewing i Baird Beer.

Podobnie sprawa miała się z japońskim Baird Beer. Piwa poprawne, ale w dosyć oklepanych stylach. Najbardziej interesujące wydało się Wabi-Sabi Japan – pale ale z wasabi i zieloną herbatą. Przyjemne piwo zdominowane przez herbatę. Wasabi za bardzo tam nie uświadczyłem. Obowiązkową pozycją był też oczywiście uwarzony w kooperacji z PintąBałtyk-Pacific Collaboration Porter. Jak na porter zaskakująco jasne, co nie pozostało bez wpływu na smak. Praktycznie brak czekolady czy kawy, za to dużo akcentów typowych dla piw brązowych. Mimo wszystko pijalne i zupełnie smaczne. Ciekawą pozycją było też Hitachino Nest White Ale, które z tego co zrozumiałem nie pochodzi od Braid Beer tylko zaprzyjaźnionego Kiuchi Brewery. Był to bardzo dobry witbier o nietypowym, przyprawowym akcencie. Po późniejszym sprawdzeniu okazało się, że była to gałka muszkatołowa, która w witbierze dała dużo ciekawszy efekt, niż bym się spodziewał.

Beer Geek Madness 4

Podsumowanie

Jeśli chodzi o piwo zagraniczne – niby wszystko fajnie i pięknie, piwa stylowe i ogólnie rzecz biorąc dobre lub bardzo dobre, ale organizatorzy za bardzo rozpieścili nas poprzednią edycją, gdzie większość piw serwowanych na dachu była po prostu rewelacyjna. Jeśli chodzi o piwa polskie – odniosłem wrażenie, że niektórym kończą się już pomysły, ale inni nadrabiali z nawiązką. Podobno Beer Geek Madness ma być teraz organizowane nie co pół roku, a co rok. Może wyjdzie to w tej kwestii na plus i browary wrócą ze świeższymi pomysłami. Organizacyjnie jak zwykle praktycznie bez zarzutów. Na plus food trucki, na minus wspomniana szatnia. Pod względem swojego specyficznego klimatu, nadal jest to dla mnie najbardziej wyróżniająca się impreza piwna w Polsce, zdecydowanie zasługująca na wizytę podczas kolejnej edycji.